Pracować w Polsce to znaczy pracować w Europie – rozmowa z prof. Władysławem Miodunką
Na język polski trzeba spojrzeć zupełnie inaczej. W UE jest on największym pod względem językiem słowiańskim. To powinno trafić do świadomości rodziców – mówi profesor Władysław Miodunka. Z byłym dyrektorem Centrum Języka i Kultury Polskiej w Świecie Uniwersytetu Jagiellońskiego, członkiem Rady Języka Polskiego i przewodniczącym Zespołu Języka Polskiego poza Granicami Kraju tej Rady, a także wykładowcą uniwersytetów zagranicznych na kilku kontynentach rozmawia Agata Szybura.
Dlaczego Pana zdaniem osoby polskiego pochodzenia mieszkające poza krajem powinny uczyć swoje dzieci języka polskiego?
WM: Dlatego, że to jest ich podstawowy język komunikacji z innymi ludźmi. Edukacja polega na przekazywaniu przez rodzinę i społeczeństwo własnych wartości kulturowych i własnych narzędzi komunikacji. Nie wyobrażam sobie, by rodzice mówili innym językiem do dzieci niż ich własny. Ja bym nawet powiedział, że jeśli rodzice wyjechali za granicę i są dwujęzyczni, to oni jednak w języku polskim wyrażają siebie najlepiej. Wszystko, co czują i myślą, powiedzą najlepiej po polsku. Dlatego powinni komunikować całych siebie swoim dzieciom po polsku.
Szacuje się, że mniej niż jedna czwarta dzieci chodzi do polskich szkół sobotnich. Czy to dużo, czy mało i czy jest szansa na zwiększenie tej liczby?
WM: To są po prostu realia. Z jednej strony obserwujemy takie zjawisko, że szkoły pękają w szwach, nie ma fizycznie miejsca w szkołach na przyjęcie dzieci. Brak miejsc także w nowych, utworzonych niedawno szkołach. Natomiast gdy popatrzymy na dane statystyczne, to widzimy, że jest to tylko jedna czwarta dzieci. To stanowczo za mało!
A może te pozostałe trzy czwarte dzieci mówi po polsku w domu i w ich przypadku nauka polskiego w szkole nie jest konieczna?
WM: Odróżniłbym dwa zjawiska. Jedno zjawisko to komunikacja z dzieckiem w domu. Drugie to szkoła, gdzie posyłamy dziecko po to, by ono nauczyło się języka polskiego w odmianie literackiej, czyli takiej, która łączy potem to dziecko z całym narodem, z językiem ogólnopolskim. Szkoła uczy czytania i pisania po polsku, czyli dostępu do tekstów, które zostały w tym języku napisane przez wieki, oraz do całej kultury. Odgrywa więc ogromną rolę, bo daje dostęp do utrwalania przekazu po polsku. Dziecko w domu mówi, ale przecież nie utrwala tego, co mówi po polsku.
Jeszcze jedno zjawisko jest moim zdaniem bardzo ważne. Od momentu, kiedy dziecko idzie do polskiej szkoły, nie czuje, że jest samo z językiem polskim. Jeśli mieszka wraz z rodziną w otoczeniu na przykład brytyjskim, to oczywiście może mieć takie wrażenie, że tylko u nich w domu się mówi po polsku, natomiast cała reszta mówi normalnie, czyli po angielsku. Kiedy idzie do polskiej szkoły i poznaje kolegów i koleżanki, to wie, że ludzi, którzy mówią po polsku jest dużo, że mieszkają w różnych miejscach, miastach, także krajach.
Czy możemy przekonać rodziców, którzy rezygnują ze szkół sobotnich, a nawet z języka polskiego w domu, aby z tego nie robili? Czy dotychczasowa polityka w tym zakresie jest skuteczna?
Jeśli chodzi o wychowywanie dzieci w języku polskim, to bardzo ważna jest edukacja rodziców. Trzeba im uświadomić, że jeśli zaniedbują język polski, to decydują za dziecko, że język ten nie będzie mu w przyszłości potrzebny. Ludzie, którzy wyjeżdżają z Polski na stałe, często uważają, że ich dzieci mają się przede wszystkim nauczyć języka kraju, do którego wyjeżdżają. Oni tego raczej nie powiedzą głośno, ale myślą, że jest to lepszy język. Wyjazd ma im przynieść sukces ekonomiczny i szczęście. W wydanym w Londynie poradniku Po polsku na wyspach pod redakcją dr Katarzyny Zechenter jest wypowiedź pani, która przedstawia przypadek swojego brata w Niemczech. Uważał on, że rozsądnie jest nastawić się w rodzinie tylko i wyłącznie na język niemiecki. Dopiero na starość uświadomił sobie, że nie może im opowiedzieć czegoś ze swojej młodości. Dzieci słuchały tego po niemiecku, jak opowieści z innego świata, bo nie miały z nim wspólnego języka. Wszystko trzeba było tłumaczyć od początku. Był bardzo nieszczęśliwy, gdy uświadomił sobie, że nie ma wspólnego języka ze swoimi dziećmi.
Równocześnie trzeba rodzicom uświadomić, że w Europie zmienił się system wartości. Uważa się obecnie, że każdy Europejczyk powinien znać trzy języki. Własny język, język do komunikacji międzynarodowej oraz jeszcze jakiś dodatkowy język, na przykład język sąsiadów. W związku z tym nie istnieje wybór – albo polski, albo angielski – jak myśli wielu rodziców w Wielkiej Brytanii czy USA i Kanadzie. W obecnych czasach to nie jest „albo – albo”, tylko „i to, i to”.
Za ogromny grzech uważam taką sytuację, w której dziecko do siódmego czy ósmego roku życia wychowuje się w polskim przedszkolu czy chodzi do polskiej szkoły, a następnie wyjeżdża z rodzicami do Wielkiej Brytanii i w ciągu dwóch, trzech lat właściwie przestaje mówić po polsku. To woła o pomstę do nieba, ponieważ rodzice zaniedbują język, który byłby ważnym, choć często drugim narzędziem komunikacji. Jak wiadomo, najtrudniej jest się nauczyć pierwszego języka obcego, ale jak już się zna dwa języki, to uczenie się kolejnych języków jest łatwiejsze. Język polski może dawać dostęp do uczenia się innych języków słowiańskich. Przecież rodzice nie wiedzą, co to dziecko będzie w życiu robić. Jeśli w jego przyszłej pracy będą ważne np. kontakty z Rosjanami, to gdy zachowa w swojej pamięci język polski, będzie mu łatwiej nauczyć się języka rosyjskiego.
A czy to nie jest tak, że za decyzjami o zaprzestaniu nauki polskiego stoi fakt, że nie doceniamy naszego języka?
WM: Polacy nie mają specjalnie wielkiego wyobrażenia o wartości swojego języka na rynku międzynarodowym. Mamy anachroniczną, wciąż XIX-wieczną świadomość językową, bronimy się ciągle przed germanizacją i rusyfikacją, zamiast uświadomić sobie, że żyjemy w innych warunkach – w Europie, w Unii Europejskiej, gdzie język polski jest największym językiem słowiańskim, a wśród wszystkich języków europejskich jest na szóstym miejscu. Na język polski trzeba spojrzeć zupełnie inaczej. To powinno trafić do świadomości rodziców i przekonać ich do innego spojrzenia na język polski.
Czy w takim razie w interesie Polaków żyjących w Polsce jest pomoc Polakom za granicą w zachowaniu języka? Czy można to ujmować w kategoriach interesu czy powinności?
WM: Cały czas ujmowano i przyjmuje się wciąż jeszcze ten wspomniany dyskurs XIX-wieczny, gdzie wszyscy mieli się poświęcać, by odzyskać własne państwo, gdzie nasz język mógłby być językiem oficjalnym wszystkich obywateli. To było niezwykle ważne. Natomiast my teraz powinniśmy spojrzeć na język jako na narzędzie do spełniania różnych funkcji, do robienia różnego rodzaju interesów. Pamiętam na egzaminie certyfikatowym z języka polskiego w Lille dziewczynę, która miała matkę Polkę i ojca Francuza. Ona zdawała egzamin na poziomie C2, najwyższym. Gdy ją zapytałem, dlaczego zdaje egzamin, odpowiedziała, że studiuje architekturę i zna angielski, francuski, włoski, a po polsku mówiła jako dziecko i podtrzymywała jego znajomość poprzez wyjazdy do Polski i kontakt z rodziną. Teraz mogłaby podjąć pracę w międzynarodowym zespole, na przykład w Europie Wschodniej i tu potwierdzona znajomość polskiego bardzo by się jej przydała. W moim przekonaniu ta studentka wyrażała nowoczesne spojrzenie na język jako dodatkowy atut – z jednej strony widziała go jako dziedzictwo po matce, pomyślane bardzo pozytywnie, jako coś, co pozwoli jej się dodatkowo rozwinąć, bo zna jeszcze jeden język i jeszcze jedną kulturę, rzadziej znane w Europie Zachodniej. Warto też wspomnieć, że pracując za granicą wiele razy słyszałem od swoich studentów pochodzenia polskiego, jak mówią: „Jaka szkoda, że rodzice, którzy przecież sami mówili po polsku, nie nauczyli mnie polskiego. Miałbym ten język za darmo, a tak muszę się go niestety uczyć.”