Osz znaczy „PŁÓW”. Przekleństwo Stalina
Skazany za Fatimę
Na Fergańską Dolinę, gdzie dzieją się rzeczy dziwne i z powodu sprzyjającego klimatu oraz żyznych ziem mieszka największy procent ludności uzbeckiej i kirgiskiej, wybrałem się po raz kolejny w ten gorący czas na prośbę księdza Józefa Świdnickiego. To człowiek legenda, autor wielu książek i wielki misjonarz Syberii oraz Azji Środkowej. Przyjechał w te strony jako jeden z pierwszych księży katolickich w 1975 roku i objął na długie lata parafię w Duszanbe, stolicy Tadżykistanu.
Obsługiwał na terenie tej republiki łącznie 7 miast, dojeżdżając do osiedli represjonowanych Niemców Wołżańskich, których w te okolice w wielkiej ilości zesłał Stalin.
Na początku lat 80-tych objął kilka placówek na Uralu i w Zachodniej Syberii, gdzie jako jeden z ostatnich dostał wyrok w 1984 roku za posiadanie broszurek fatimskich. Wedle jego świadectwa pallotyn ksiądz Pałyga ułożył opowieść -wywiad: „Skazany za Fatimę”.
Ciekawa rzecz, że w Średniej Azji imię Fatima jest bardzo popularne pośród Uzbeczek, Tadżyczek i ludów kipczackich. Wyrok był bezlitosny: 8 lat zsyłki!!!
W łagrze zbijał skrzynki drewniane, a po 3 latach zwolniony na prośbę Margaret Thatcher opuścił łagier i osiadł w Ferganie. Właśnie na te pięć podarowanych mu przez Opatrzność lat. Dojeżdżał do Czyrczyka, Angrenu, Taszkientu i Samarkandy gdzie od zera tworzył wspólnoty katolickie. Nie zapominał o Syberii odwiedzając periodycznie Czelabińsk i Omsk. Dojeżdżał również do miasta Osz i Dżalalabad w Kirgizji.
Wszędzie gdzie się pojawiał w tamtych latach kupował za ofiary zdobyte w Niemczech małe domki dla tworzenia kaplic i rejestrował naprędce wspólnoty, które funkcjonują do dziś.
Ksiądz Biskup z Taszkientu, w tym czasie, gdy Prałat nas odwiedził, przebywał w Polsce na urlopie, ale poprosił, abym na krok nie odstępował dostojnego gościa i pomógł mu odwiedzić te miejsca, których on 18 lat już nie widział.
Pomagał mu również pewien świecki teolog z Austrii zafascynowany działalnością i osobowością Misjonarza. To on sfinansował te dość kosztowne przeloty po Syberii i krajach azjatyckich.
Prałat mieszka obecnie w znanej ukraińskiej parafii Murafa pod Winnicą, która dla Ukrainy podarowała kilkadziesiąt powołań kapłańskich, zakonnych i jedno biskupie (ks. Bernadski Ordynariusz w Odessie).
Wspólne wspomnienia
W piątek wieczorem zabrałem księdza Jozefa z lotniska. Samolot z Biszkeku, skąd leciał do nas Prałat Józef spóźniał się, bo właśnie w Taszkiencie zakończyło się zebranie prezydentów państw z Grupy Szanghajskiej. Pogoda też była nie najlepsza. Tego samego wieczoru w Kirgizji, skąd leciał, zaczynały sie krwawe zamieszki.
Znamy się z księdzem Józefem 18 lat. On wracał z Azji na Ukrainę, a ja właśnie obejmowałem parafię w Rostowie nad Donem i na tę podroż otrzymałem od prałata kilka praktycznych rad. Spotkaliśmy się wtedy na Łotwie, na pielgrzymce do Agłony.
Józef wydał mi się bardzo kategoryczny i pewny siebie. Zdyscyplinowany jak żołnierz, jednak mało patriotyczny (z pochodzenia Polak – bardzo krytykował sowiecką Polonię za słabą wiarę i koniunkturalizm), nadmiernie zafascynowany protestantami i ostrożny wobec prawosławnych.
Widywaliśmy się 4 lata temu na Donbasie. Bardzo szczegółowo wypytywał mnie wtedy o wszystkie szczegóły dotyczące mego wydalenia z Sachalinu. Był nad wyraz grzeczny wobec mnie. Gdy zachorowałem odwiedził mnie w szpitalu w Doniecku i długo jak przystało na charyzmatyka się modlił. Muszę przyznać, że jego wizerunek w moim odbiorze do dziś się nie zmienił.
Luterańska Kircha
Jedząc zupkę własnej roboty gadaliśmy do północy. Przedstawiłem prałatowi swój plan pielgrzymki do Fergany, Samarkandy i Duszanbe. Poprosiłem, aby koniecznie odwiedził moją i swoją parafię w Angrenie, która obecnie przeżywa ciężkie chwile.
Mieliśmy niedzielę spędzić w Taszkiencie, a w poniedziałek jechać do Fergany.
Gdy „dziadek” usłyszał, że na sobotę mamy tylko jedno miasteczko do odwiedzenia troszkę sie obruszył, a moje serce zabiło mocno, bo pojąłem, że ten 73-letni gość nie przyjechał odpoczywać.
Z samego rana zapoznałem go z ojcem Lucjanem, naszym proboszczem. To franciszkanin, więc nie mieszka w kurii, a oddzielnie w niewielkim stylowym klasztorze obok katedry. Wypiliśmy razem kawę i pod pretekstem oglądania pomnika Tamerlana zaprowadziłem Prałata do luterańskiej kirchy (było po drodze). Od dwóch lat bezskutecznie próbuję zapoznać się z luterańskim biskupem Korneliusem. Kircha jest zawsze zamknięta i tylko sporadycznie bywa tam kapłan, kiedy ja mam wyjazdy do Angrenu.
Opatrznościowo tym razem był na miejscu.
Przedstawiłem Prałata sądząc, że się nie znają, tymczasem Kornelius aż tupał z radości, że spotkał swego dawnego druha. Wymienili tak wielu wspólnych znajomych i opowiedzieli sobie tak wiele serdecznych spraw, że czasu na odwiedzanie pomnika Tamerlana czasu już nie pozostało. Przy katedrze czekał na nas niecierpliwie Erkien, mój znajomy taksówkarz.