Marek Niedźwiecki dla Opinii

Rozmowa z Markiem Niedźwieckim, wieloletnią osobowością radiową Programu 3 Polskiego Radia, obecnie prezenterem Radia Złote Przeboje, pomysłodawcą serii płytowej Smooth Jazz Cafe oraz autorem książek „Lista przebojów Programu Trzeciego: 1982-1994” i „Lista Przebojów Trójki 1994-2006”.

Marek Niedźwiecki, polski dziennikarz muzyczny studiował na Politechnice Łódzkiej na Wydziale Budownictwa Lądowego i Architektury, gdzie działał w Studenckim Radio „Żak”. Od 1979 roku był spikerem w rozgłośni Polskiego Radia w Łodzi. Związany z radiową Trójką od 5 kwietnia 1982 roku, prowadził poranne i popołudniowe audycje „Zapraszamy do Trójki”, „W tonacji Trójki”, ale przede wszystkim „Listę Przebojów Programu Trzeciego”. Pojawił się także w telewizji jako prowadzący „Wzrockowej Listy Przebojów”, „Ulubionych kawałków”, „Top Wszech Czasów”. Układa płyty – „Smooth Jazz Cafe”, „Chillout Cafe”, „Lista Przebojów Trójki”.

Od grudnia 2007 prowadzi audycje „Złote, słodsze, najsłodsze” i „Top Wszech Czasów” w Radio Złote Przeboje. Od stycznia 2008 prowadzi swoją nową Listę Przebojów.

Jak narodził się pomysł na stworzenie Trójkowej Listy Przebojów?

MN: W dzieciństwie, znaczy jakoś pod koniec lat 60 ubiegłego wieku, kiedy byłem słuchaczem Listy Przebojów Studia Rytm. To była Radiowa Jedynka, w audycji „Popołudnie z młodością”. Tamtą listę prowadził Andrzej Turski, a potem Piotr Kaczkowski. Zaledwie do 1972 roku, ale ten czas odmienił moje życie. Postanowiłem, że kiedy dorosnę będę Panem Markiem z radia i będę prowadził listę przebojów. Najchętniej w Trójce. A potem to już trzeba było tylko sobie spełnić to marzenie.

Wiele osób twierdzi, że praca w radio wiąże się pewną magią, ale też jest uzależniająca. Jakie jest Pan zdanie na ten temat?

MN: Mocno uzależniającą. Tak po prostu. Ale to nic dziwnego, jeśli praca jest przede wszystkim pasją, hobby, fascynacją, a na końcu dopiero pracą. Ostatnio jestem trochę „na odwyku”. Kiedyś przychodziłem do radia o 9, a wychodziłem o 19. To się zmieniło, trzeba mieć także czas na normalne, zwykłe, szare życie, które także uwielbiam.

Marek NiedźwieckiCzy od samego początku swojej kariery wiedział Pan, że zwiąże się na stałe z radiem?

MN: Wiedziałem, że jeśli mi się uda zacząć pracować w radiu, to zostanę w nim na zawsze. Wtedy, gdy zaczynałem, znaczy pod koniec lat 70 nie było latwo. Było tylko radio publiczne – Jedynka, Dwójka, Trójka i Czwórka. Poza tym 18 rozgłośni regionalnych. Ja wygrałem konkurs na spikera radiowego w Łodzi i to był początek. Znaczy wcześniej było oczywiście studenckie radio, które nazywa się „Żak” i gra na Politechnice Łódzkiej.

Przyznał się Pan, że im dłużej pracuje w swoim zawodzie tym większą czuje Pan adrenalinę przed wejściem na antenę i lubi trudne sytuacje, kiedy trzeba zagłuszyć ciszę w eterze. Jaki był ten najtrudniejszy ‘wypadek przy pracy’?

MN: Z każdego wypadku można wybrnąć, bo robię żywe radio. Uwielbiam zresztą takie wyzwania. Zdecydowanie największą wpadką było pomylenie nazwisk. Odwiedziła mnie Edyta Geppert, a ja przywitałem Edytę Górniak. Na szczęście obie bardzo dobrze znam i żadna się nie obraziła. Od wtedy piszę sobie na kartce wszystkie nazwiska gości, nawet jeśli odwiedza mnie Kora, albo Basia.

Pracując jeszcze w Trójce dostał Pan przyzwolenie na realizowanie piątkowej listy przebojów z różnych miejsc. Jakie miejsce zapadło Panu najbardziej w pamięci?

MN: Wydawało mi się zawsze, że takie wyjazdowe listy nie mają sensu, bo są atrakcyjne tylko dla tych, którzy w nich osobiście uczestniczą. A co ze sluchaczami? Nudzą się przy odbiornikach słuchając kolejnych pozdrowień. A jednak zdarzyło się wiele niezapomnianych wyjazdów. Sydney w Australii, Hotel Las w Piechowicach koło Szklarskiej Poręby, Łeba, Muczne w Bieszczadach, Sopot. Długo by wymieniać. Najczęściej byliśmy w Szklarskiej, tak wyszło.

Skąd czerpie Pan inspiracje do swoich programów?

MN: Z życia, otaczającego świata, emalii od słuchaczy. Ze wszystkiego. Jak mam zły humor to mówię o tym na antenie. Niczego nie udaję. Jestem w radiu taki, jak w życiu. Może dlatego tak dużo ludzi włącza moje radio.

Wiele Pan podróżuje po świecie, ale zdecydowanie w tych wyprawach króluje Australia. Dlaczego?

MN: A tak wyszło. Kiedyś co roku latałem na Korsykę. Od 1995 byłem na Antypodach już 10 razy. Australia i Nowa Zelandia zauroczyły mnie. Są moimi miejscami. Tak jak ta Korsyka albo Góry Izerskie. Lubię wracać do miejsc ulubionych, więc wracam. Australia to niesamowite miejsce na ziemi. Piękne. Latam tam, żeby zobaczyć cały kontynent, byłem już prawie wszędzie, ale kilka miejsc, jak choćby Kimberley czekają na odkrycie. Na razie buszuję po tych miejscach wirtualnie. No i zakochałem się w australijskim Shirazie.

W zeszłym roku podjął Pan bardzo odważną decyzję o zmianie pracodawcy po tylu latach. Co osobiście zmotywowało Pana do zrobienia takiego kroku?

MN: Samo życie. Pomyślałem, że to może ostatnia taka chwila, żeby podjąć życiową decyzję. 25 najpiękniejszych lat oddałem Trójce. W Złotych Przebojach mogę grać nie tylko muzykę z tych lat, ale także, a może przede wszystkim muzykę z mojej ulubionej dekady – z lat 70. Moim zdaniem wtedy powstała cała najpiękniejsza muzyka świata. Trójka się zmieniła, ja się zmieniłem. Był dobry moment na taki ruch. „Skok na główkę” i nie żałuję go.

W piątki wieczorem mamy teraz przyjemność słuchania nowej Listy Przebojów w Radiu Złote Przeboje. Proszę nam powiedzieć jak wygląda zwykły tydzień pomiędzy jednym a drugim wydaniem listy.

MN: Zwyczajnie. Codziennie rano przyjeżdżam do radia, aby na antenie przypomnieć o głosowaniu na listę. O 9.45 gram top 5, o 12.45 przedstawiam jedną z nowości z zestawu do głosowania. O 13 wychodzę z radia. Od 27 marca na www.tuba.fm mam swoją stację Smooth Jazz Cafe. To ogrom radości, ale i kupa roboty. Słucham, dokładam, skracam bazę i tak mi czas płynie. W soboty wstaję rano, żeby zagrać w radiu „Złote, słodsze i najsłodsze”.

Skąd wziął się pomysł pisania dziennika z Antypodów czyli Bloga Marka?

MN: Dziennik/nocnik powstał z chęci ocalenia od zapomnienia tych wszystkich pięknych miejsc jakie oglądam. Pisałem go kiedyś na stronach Trójki, ale kiedy wyjeżdżałem do Australii w zeszłym roku, nie było mnie już w Trójce. Założyłem więc własną stronę i tam pisałem. Tak mi zostało, bo słuchacze i czytelnicy namawiają do tego. Dziennik stał się prawie tygodnikiem, ale chyba nikomu to nie przeszkadza. Mnie nie. 

Dziękuję serdecznie za rozmowę

Joanna Gulbinska

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.